Menu

Leosz Dworski: Najtrudniej pozbyć się staroświeckiego myślenia

Pierwszy ul Leosz Dworski dostał w wieku dziewięciu lat od swojego ojca. Dzisiaj ma około 40 rodzin. W czasie kilku dziesięcioleci pszczelarzenia przeszedł długą drogę: od klasycznego, aż po dzisiejsze alternatywne podejście. Wiele nasłuchał się z tego powodu od pszczelarzy, ale postanowił pójść własną drogą i przywrócić pszczołom przynajmniej część z tego, co ludzie im zabrali. Przed trzema laty (w 2012 r. - przyp. tłum.) założył organizację Sance Pro Vcely (Szansa dla pszczół), którego motto brzmi: możemy, bo chcemy.


Pszczelarz Leosz Dworski nie tylko dużo myśli o pszczołach, ale także dużo robi dla pszczół. Jego podejście do hodowli opiera się na kilku podstawowych zasadach: gospodarka na zapasach miodowych, bez używania węzy, bez nadmiernego nieproporcjonalnego obciążenia środkami chemicznymi oraz z uwzględnieniem naturalnego cyklu rozwoju rodziny pszczelej.

Nie chcę żeby pszczoły głodowały.
W naturze pszczoły zawsze przeżywały zimę na zapasach miodu, które same wytworzyły. Niestety człowiek wymyślił, że może zwiększyć wydajność produkcji miodu, zastępując pokarm (zapasy miodowe) cukrem. „Wcześniej pszczelarze odbierali nadwyżki miodu raz do roku, w typowym w Czechach okresie przed Wielkanocą” – wyjaśnia pan Dworski, dodając, że zimowlę na cukrze praktykuje się od lat '30 minionego stulecia. To znaczy, odkąd cukier stał się tańszy niż miód. Do tego czasu zapasy miodu pozostawiano w ulach. "Miód dla pszczół jest pokarmem kompleksowym, zawiera na przykład enzymy i minerały. Kiedy miód zastępowany jest cukrem, pszczoły krócej żyją i stają się podatniejsze na choroby."

Foto: Eva Zahradnická
Leosz Dworski hoduje pszczoły wyłącznie na miodzie od 1992 roku. "Wszyscy mieli mnie za głupca." W swojej gospodarce wprowadził tzw. miodowe komory. Zapewniają one pszczołom zapasy miodu przez cały rok. Sceptyczni koledzy pana Dworskiego twierdzili, że z tego powodu musi mieć mniej miodu. „Wszyscy liczą tylko na to, co mogą zaoszczędzić, ale nie liczą tego, co mogą zyskać. Policzyłem, że pszczoły w zimie zużyją o jedną trzecią zapasów mniej, niż gdyby zimowały na cukrze." A jaka jest wydajność produkcji miodu pszczół hodowanych na miodzie? Dworski twierdzi, że gdy sezon jest słaby (poniżej średniej) to z miodem jest gorzej. Podczas zwyczajnego sezonu, jest podobnie jak u pszczół karmionych cukrem. Natomiast kiedy rok jest powyżej średniej to ma wielokrotnie więcej miodu.

Leosz Dworski przyznaje, że pierwsze lata przechodzenia na zapasy miodowe niektóre pszczoły znosiły gorzej. W takich rodzinach pojawiał się większy osyp po zimie. Te rodziny te były eliminowane z dalszej hodowli, a matki hodowane tylko z tych, które znosiły to lepiej. Po jakimś czasie populacja się ustabilizowała.

Około czterech lat temu zgodził się, aby jego pszczoły stały się częścią badań dr Dubna nad pałeczkami kwasu mlekowego u pszczół. Dzięki tym badaniom odkryto kilkadziesiąt nowych szczepów Lactobacillus. Ale dodatkowo podczas badań okazało się, że pszczoły Dworskiego, żyły przez półtora miesiąca, natomiast pszczoły karmione cukrem dostały po tygodniu biegunkę i zmarły. "Widać różnicę w witalności pszczół dzięki zachowaniu ich naturalnej diety. Starzy pszczelarze twierdzili, że pszczoły wytwarzają miód, a miód tworzy pszczoły. Wielu ludzi już próbuje pszczelarzyć na miodzie” - podsumowuje pozytywnie Dworski.

Pszczoła ma własną wizję przestrzeni
„Kiedyś pszczoły całą zabudowę tworzyły same, w gniazdach nie było żadnej wskazówki, żadnej snozy. Dzisiaj układamy pszczołom plastry na zimną lub na ciepłą zabudowę. Wcześniej pszczoły decydowały samodzielnie. Wyprostowaliśmy im plastry i ustaliliśmy odległość między nimi. To zmienia regulację termiczną, powietrze inaczej cyrkuluje. Architektura ula ma swoje własne zasady, pszczelarze dzisiaj tego nie dostrzegają," - wylicza listę ludzkich ingerencji w życie rodziny pszczelej. On sam nie określa swoim pszczołom, jak powinna wyglądać ich praca, bo pszczoła ma wizję, co do każdej przestrzeni do której wchodzi.

Człowiek posunął się jeszcze dalej w ingerencji w naturalne środowisko pszczół i zaczął sam budować plastry. Zrobił węzę z wosku, a w nich tej samej wielkości sześciokątne komórki. Obiecywał sobie od tego momentu wyższe zbiory miodu, ponieważ w ulu miały być tylko robotnice. Faktu, że pszczoły same dla siebie budowały komórki o różnej wielkości, już nie zaobserwował. „Komórki do składowania miodu mają inne nachylenie, inna jest też szerokość odstępu pomiędzy plastrami” - wyjaśnia pan Dworski. "Plastry są niezwykle ważne dla pszczół, pszczoły żyją na nich przez całe życie. Są dla nich trochę tym czym szkielet dla ludzi".

Ule bez węzy zaczął po raz pierwszy testować w 1996 roku. Od 2005 roku nie używa węzy w żadnym ulu. Pszczelarze, którzy zaczynali gospodarzyć według jego schematu, często z pewną dozą nieufności, twierdzili: "Ale one mi tam budują na trutnia”. Na to Pan Dworski odpowiadał: "A wiesz dlaczego? Ponieważ ich tam nie mają." Co najmniej dziesięć procent zabudowy w ulu powinno być na trutnia. Leosz Dworski jest przekonany, że "struktura pracy kolonii w naturze rządzi się innymi prawami, niż pszczelarskie pragnienie, aby cała zabudowa była taka sama, najlepiej bez trutni."

"To już się przyjęło, wielu ludzi już to robi. Nazywamy to wolną zabudową. Jestem uradowany z tego powodu” - Dworski wylicza kolejny sukces.

Niech natura wytworzy harmonię
Pszczelarz Dworski chciałby hodować szczególnie te rodziny, które są w stanie przetrwać samodzielnie bez leków chemicznych. Teraz w małej części pasieki próbuje puścić rodziny tak, aby walczyły z chorobą na własną rękę. "Oczywiście czasami przyjdą chwile, kiedy trzeba interweniować, ale najlepsze pszczoły już tego nie potrzebują."

Dziś pszczoła jest przede wszystkim zwierzęciem hodowlanym, więc jest to kwestia rentowności pasieki. Człowiek zaczął lekceważyć prawa natury i znacząco pomagać pszczołom. Jak jest potrzeba podaje cukier. Kiedy atakuje pasożyt zaczyna natychmiast leczyć. Według słów Dworskiego, żadne rodziny pszczele na wolności nie były leczone, a mimo to przeżywały, często z ponadprzeciętnymi zapasami. W naturze przebiegała selekcja naturalna, ale człowiek swoimi metodami leczenia faktycznie ją usunął. „Teraz bazujemy na pszczołach, które całą tą obróbkę chemiczną już przeżyły. Wygląda to jak trawnik koszony kosiarką do trawy. Wszystkie zostały ujednolicone, nie widać już różnicy. Nie jest to ani dobre ani złe". Dworski wyjaśnia swoje stanowisko i kontynuuje: „Przestaliśmy postrzegać pszczoły jako dzikie stworzenia.”

Gdy pszczelarz stosuje chemię do leczenia pszczół, jest przekonany, że cała ta jego „troska” zaczyna się sprawdzać. Wspomina na przykład o syndromie znikania pszczół i wylicza lata, w których padło w Czechach najwięcej rodzin. "Lata 1976, 1996, 2002, 2003 w całej Europie, 2007 - 30% kolonii pszczół w Czechach i odpowiednio 80% - Brno i okolice, Południowe Morawy." Zeszłej jesieni odnotowano wielką śmiertelność rodzin pszczelich w Czechach.

„Wcześniej do niszczenia roztoczy używano Taktic'u. To jest substancja, którą używa się do odwszawiania bydła.” Dziś stosuje się na przykład preparaty Varidol lub Gabon. To są produkty ogólnie do zwalczania owadów. Owszem w ulu zwalczają przede wszystkim roztocza, ale w mniejszym stopniu oddziałują również na pszczoły. Stosowany u nas schemat zwalczania pasożyta nie rozróżnia stopnia porażenia pszczół i aplikowany jest automatycznie: „My je wszystkie uratujemy i będziemy działać na tych, które przeżyją leczenie chemiczne".

Pan Dworski promuje ideę wyhodowania pszczół, które z chorobą poradzą sobie same. Niestety hodowla bez ostrej chemii dozwolona jest tylko dla zarejestrowanych hodowli ekologicznych (chodzi o Republikę Czeską - przyp. tłum.). Zwykły pszczelarz zmuszany jest przez weterynarza do leczenia rodzin trującymi substancjami. Choć tej walki Dworski jeszcze nie wygrał, to zdecydowanie, nie zamierza się poddawać. Intensywnie pracuje nad znalezieniem i rozmnażaniem takich linii pszczół, które wyeliminują obecną konieczność leczenia pszczół. "Na selekcję poprzez dobór naturalny nikt się dzisiaj nie ośmieli, ponieważ logiczne jest, że na początku muszą przyjść straty. Natura jest trudna, ale sprawiedliwa "- przekonuje Dworski.

Pszczoła miodna jest trzecim najbardziej użytecznym zwierzęciem hodowanym przez człowieka w Europie. Od wczesnego średniowiecza, kiedy ludzie zaczęli oznaczać drzewa, w których żyją pszczoły, hodowla pszczół ewoluowała do dzisiejszej postaci, która pasuje ludziom, ale od pierwotnego naturalnego środowiska pszczół różni się bardzo. "Pszczołom nie możemy już w dzisiejszych warunkach odtworzyć ich oryginalnego środowiska, ale możemy próbować zbliżyć się do niego w jak największym stopniu. Powinniśmy zachowywać się tak, aby pszczoły były tutaj jak odejdziemy" - kończy swoją opowieść Leosz Dworski, dodając że już się cieszy z nadchodzącej emerytury: „Będę mieć znowu 150 uli”.

W głowie ma już kolejny projekt, ale mówić o nim nie chce i nieco tajemniczo kończy naszą rozmowę.

Autor: Eva Zahradnicka
Tłumaczył: Pastaga, Pasieka Warroza
Konsultacja: Boleslav
Oryginał z 21.03.2015 roku na licencji CC BY znajduje się tutaj: http://www.galerie-ne.cz/profily/detail/id/142/leos-dvorsky-nejtezsi-je-zbavit-se-toho-stareho-mysleni


Wyjaśnienie na wszelki wypadek. Nie z każdym artykułem, który tu się ukazuje w formie tłumaczenia w całości lub we fragmentach autor tego bloga zgadza się całkowicie. Czasem artykuły zostają opublikowane, choćby dla dobra poznania różnych opinii i wyrobienia sobie własnej, lub z chęci poszerzenia odbiorców jakiś artykułów również na język polski. Za teksty odpowiada ta osoba, która się pod nim podpisała. Tłumacz może odpowiadać jedynie za poprawność tłumaczenia.

David Heaf: Czy miód zbierany z przeczerwionego plastra jest brudny?

Próba obalenia tego twierdzenia przez Davida Heaf'a:


1. Po wykluciu się czerwiu pszczoły skrupulatnie czyszczą komórki. (Pszczoły wyczyszczą również starą przezimowaną ramkę, która w międzyczasie pokryła się nalotem). Czy miód z nadstawek w takim razie jest czystszy?
Przeczerwiony plaster miodu z ula Warre. Z archiwum: http://www.dheaf.plus.com
2. Plastry w ulu Warre są w ciągłym procesie odnawiania i zwykle używane są przez pszczoły przez sezon lub dwa, zanim nastąpi wypełnienie ich dojrzałym zapasem miodu. Wosk w nadstawkach ramowych uli używany jest wciąż, w cyklu nawet ponad 30-letnim. Nieznany jest stopień akumulacji w nim pestycydów i innych sztucznych toksyn, które mogą dostawać się do miodu.

3. Miód, który dojrzewa w cieple przeczerwiownych komórek plastra, zanim jest zebrany, styka się z nimi przez tygodnie, jeżeli nie przez miesiące. Dając tym samym mnóstwo czasu, żeby jakiekolwiek substancje z ekskrementów, które rozpuszczają się w miodzie, rozpuściły się w nim i go zabarwiły (jeżeli go rzeczywiście zabarwiają). Każdy miód odwirowany z przeczerwionych ramek będzie miał co najmniej podobny czas na kontakt z rzekomym kałem czerwiu.

4. Stojaki snozowe, na których gospodarowano podobnie, jak w ulach Warre, były używane w Japonii od co najmniej 500 lat.

5. Stojaki snozowe, na których gospodarowano podobnie, jak w ulach Warre, były używane w kontynentalnej Europie, od co najmniej 200 lat. Guillaume LouisFormanoir de Palteau (1712-?) opublikował książkę w 1756 w którym opisał podobny ul. Nie słyszałem o żadnych problemach i skargach tego typu, związanych z miodem.

6. Przez tysiąclecia miód zbierany był z przeczerwionych plastrów przez łowców miodu od dzikich pszczół, a także przez pszczelarzy gospodarujących w kószkach. Wciąż był poszukiwany i sprzedawany jako ‘miód’, a nie jako ‘nieczysty miód’. (Możliwe, że bukiet aromatu i smaku był wzmocniony przez przeczerwienie plastrów).

7. Niektóre pokarmy, takie jak whitebait (młode niedojrzałe małe ryby jedzonych w całości, przyp. tłum.), jedzone są łącznie z ekskrementami organizmu. Zwykle unikają je osoby z kopro-fobią.

8. Miód jest plwociną pszczół.

9. Miód spadziowy jest pszczelą plwociną kału mszyc.

10. W ściankach przeczerwionego czerwiu występują antybiotyki i inne substancje hamujące rozwój drobnoustrojów, które mogłby poprawić jakość miodu.

11. Czym jest wino, kefir i jogurt jeśli nie produktem ubocznym organizmów? Ludzie jedzą jedzenie, które rośnie na glebie. Czym jest gleba? Produktem rozkładu owadów i innych organizmów. Ludzie jedzą np. sałatę, która rośnie na takiej glebie. Żadna ilość zwykłego mycia nie zmyje z niej całej populacji bakterii.

12. W ulu ramowym, nektar jest także składany do plastrów z czerwiem, kiedy czeka na przeniesienie przez pszczoły do nadstawek.

David Heaf
18.09.2011
Oryginalny tekst po angielsku znajduje się tutaj:
http://www.dheaf.plus.com/warrebeekeeping/honey_from_brood_comb.pdf

Korespondencja z Panem Davidem Heaf'em

Witam w kolejnym (drugim) tekście na blogu. Jakiś czas temu korespondowałem z Panem Davidem Heaf'em, o którym zresztą wspominałem w pierwszym wpisie. Pochodzi i mieszka w Walii, jest biochemikiem, który w drugiej połowie życia zajął się hobbystycznie pszczelarstwem. Rozpropagował, poza Francją, ule Warre oraz cały system gospodarki w stylu Warre. Pisze na temat pszczelarstwa artykuły. Prowadzi stronę internetową, na której podaje skrupulatnie wiele ze swoich spostrzeżeń, eksperymentów i statystyk. Uli Warre nie leczy od 2007 roku a całą pasiekę od 2009.
Pasieka Davida Heaf'a z archiwum: http://www.dheaf.plus.com

Oto filmiki z Panem Davidem Heaf'em, także z polskimi napisami:
https://www.youtube.com/watch?v=vsWo99KCDgE&pbjreload=10
https://www.youtube.com/watch?v=CvJq06J3Tu8&pbjreload=10
https://www.youtube.com/watch?v=1KVn-NZTfus
https://www.youtube.com/watch?v=yA7BdzNZOT0
https://www.youtube.com/watch?v=L_D2T_cyHGY

Pan David prowadzi pasiekę hobbystyczną z sukcesem, w sposób zbliżony do tego, jak sam zamierzałem. Postanowiłem podpytać go o kilka spraw. Pan David okazał się być bardzo uprzejmy i pomocny. Odpowiadał na moje różne pytania i sam zadawał swoje. Nasza korespondencja wydała mi się na tyle interesująca oraz potencjalnie być może przydatna dla innych, że postanowiłem po uzyskaniu stosownej zgody autora, opublikować same: obserwacje, propozycje i porady od Pana Davida, dotyczące mojej pasieki. Nasze listy elektroniczne okroiłem o wątki nie związane z głównym tematem oraz nadałem im formę jednorodnego wywiadu. Zapraszam do "degustacji".

Na początku opisałem Panu Davidowi krótką historię mojej pasieki łącznie z podaniem statystyk strat, którą można przeczytać tutaj:
https://warroza.blogspot.com/2018/01/wprowadzenie-do-bloga-i-krotka-historia.html

David Heaf
: Dziękuję za wiadomość i pytania od Ciebie. Moje porady niekoniecznie muszą być właściwe. Mam jednak nadzieję, że będą pomocne.

Przykro mi słyszeć o Twoich wysokich stratach na pasiece. Trochę podobnie
było u mnie raz zimą 2010-2011 ale nie aż tak. Wtedy śmiertelność była na poziomie 67%.
Tutaj można zobaczyć moje straty rok po roku:
http://www.dheaf.plus.com/warrebeekeeping/warre_experiment_heaf_2011.htm

Wątpię, czy podejście czysto darwinistyczne zadziała korzystnie i z sukcesem w każdym regionie, w którym dręcz pszczeli (warroza) stanowi problem. Inna sprawa, że trzeba być dość odważnym, aby zaryzykować straty pszczół spowodowane warrozą i wirusami, dla których ona jest wektorem. W mojej okolicy z powodów, których nie rozumiemy, większość pszczelarzy, jeśli nie wszyscy, mogą gospodarzyć bez leczenia. Oto niektóre dane dla porównania strat w pasiekach leczonych i nieleczonych w moim obszarze tzn. w hrabstwie Gwynedd: www.dheaf.plus.com/beekeeping_photos/gwynedd_winter_losses.jpg

Artykuły opublikowane na ten temat są tutaj:
http://www.dheaf.plus.com/warrebeekeeping/gwynedd_winter_losses_summary_bbka_news.pdf
http://www.dheaf.plus.com/warrebeekeeping/gwynedd_winter_losses_statistics_bbka_news.pdf

Jednym z czynników, który może mieć znaczenie u Ciebie, to Twój klimat i okolica. Chodzi mi mianowicie o bardziej surowe zimy niż u mnie. Rodzina pszczela na jesieni, osłabiona na skutek presji dręcza i wirusów, prawdopodobne prędzej nie przeżyje bardzo mroźnej zimy niż łagodnej, taką jaką mam tutaj. Niezależnie od tego, czy to może być czynnikiem u Ciebie czy nie, myślę, że dobrze byłoby posiadać ciepłe izolowane ule. To zwiększy szansę osłabionych rodzin na przetrwanie.

Wyobrażam sobie, że zdajesz sobie sprawę z eksperymentu w Gotlandii na morzu Bałtyckim. Na wyspie ze 150 rodzin pszczelich twardy reżim selekcji przetrwało tylko 7.

Tutaj w kolejnym liście elektronicznym wyjaśniłem Panu Heaf'owi, że gospodaruję w ulach Warszawskich Zwykłych. Przesłałem zdjęcia i filmiki z ulami oraz z dumą przedstawiłem krótką historię i budowę tego naszego dobrego polskiego ula. Oto co późnej Pan David dopisał:

David Heaf: Obejrzałem Twoje ule z ogromnym zainteresowaniem. Wyraźnie ten typ ula jest odpowiedni dla Twojego klimatu. Poza izolacją, jego zaletą jest też wysoka ramka bez poziomych przerw w gnieździe. Tak się składa, że właśnie eksperymentuję z dwoma horyzontalnymi typami uli, podobnymi do Twoich. Jeden z nich to ul Fedora Łazutina w jego masywnymi ramkami:
http://www.dheaf.plus.com/framebeekeeping/oneboxhive.htm
Drugi to w zasadzie "Einraumbeute", tylko mój ma podwóje ściany z izolacją w środku. Ten ul jest popularny wśród pszczelarzy naturalnych w Niemczech i Szwajcarii:
http://www.dheaf.plus.com/framebeekeeping/modified_einraumbeute.htm
W zmodyfikowanym ulu Łazutina mam czujniki:
http://www.dheaf.plus.com/monitor/monitor_v2.htm
Jeśli najedziesz kursorem myszy na wykres u dołu, elementy sterujące nawigacją pojawią się w prawym górnym rogu.

Jaka jest dla Pana akceptowalna śmiertelność na pasiece?

David Heaf: Jak widać, z danych na mojej stronie internetowej:
http://www.dheaf.plus.com/warrebeekeeping/warre_experiment_heaf_2011.htm
pierwsze straty były zerowe. Trzy z tych pierwszych rodzin to były odkłady z uli ramowych, które były leczone ostatni raz w styczniu tego samego roku 2007. Pozostałe trzy były naturalnymi rojami złowionymi w pobliżu. Straty w kolejnych latach były zmienne i czasami dla mnie bardzo wysokie. Średnia śmiertelność zimowa na pasiece wynosi 18%. To jest wyżej niż to, co się generalnie przyjęło uważać tutaj za prawidłowe przed inwazją dręcza, czyli 10%. Chociaż widziałem dokument, który opisuje, że bywały także wysokie straty w czasach przed warrozą. Mój średni wiek życia rodziny wynosi 50 miesięcy, a najstarsza rodzina żyje 90 miesięcy.

Co by Pan zrobił na moim miejscu?

David Heaf: Cóż, kilka lat temu, gdybym pewnej zimy stracił wszystkie swoje pszczoły, najprawdopodobniej pierwsze co bym zrobił, to płakał. Potem przyjrzałbym się wszystkim czynnikom, które mogły przyczynić się do strat:
  1. Odpowiedni ul dla klimatu
  2. Dostępność bogatych pożytków, włącznie ze sprawdzeniem jak to jest w sąsiednich pasiekach
  3. Odpowiednia ilość zapasów na zimę. U mnie to minimum 9 kg miodu. Spodziewam się, ze w Polsce może być dwa razy więcej, szczególnie w ulach cienkościennych. Chociaż jestem entuzjastą pszczelarstwa darwinistycznego, nie polegam na pszczołach, które tylko same zbierają wystarczająco dużo zapasów na zimę. Mieliśmy tutaj serię niedobrych sezonów. Ważę ule we wrześniu i jeżeli jest mniej niż 9 kg miodu to karmię w celu uzupełnienia niedoboru mieszanką miodu i syropu cukrowego.
  4. Odpowiednia rasa pszczół. Badacze z instytutu COLOSS twierdzą, że lokalne odmiany pszczół mają największe możliwości przeżywalności.
Nie mam dzikich pszczół u siebie w okolicy. Taka populacja tutaj w tej chwili prawdopodobnie nie istnieje.

David Heaf: Nie znam zbyt dobrze o sytuacji dzikiej populacji pszczół w Polsce. Znam to badanie:
https://link.springer.com/article/10.1007/s10841-012-9528-6
Według którego rzeczywiście wygląda na to, że gęstość populacji dzikich pszczół jest niska. Sądzę, że Apis Mellifera Mellifera (czarna pszczoła europejska) jest rodzima dla obszaru Polski. Czy możesz takie sobie sprawić? Są hodowcy w Danii a być może także w Polsce.

W kolejnej korespondencji wyjaśniłem Panu Heaf'owi, że właśnie sobie takie sprawiłem.

David Heaf: Kilka lat temu wykonałem morfometrię skrzydłową na wszystkich moich ulach, ale byłem rozczarowany, bo moje pszczoły nie znalazły się w kategorii AMM, pomimo że było trochę czarnych. Moje wyniki są tutaj:
http://www.dheaf.plus.com/framebeekeeping/wing_morphometry_results.pdf
Dzika kolonia z dziupli (na dole) była całkiem blisko.

Czy zastosowałby Pan lekkie leczenie na moim miejscu?

David Heaf: Jeżeli nic z tych rzeczy, które wymieniłem wcześniej, nie jest znaczącym czynnikiem, być może trzeba rozważyć leczenie. W takim wypadku będziesz w podobnej sytuacji do tej, w której ja byłem przed 2007 rokiem. Mój mentor wówczas mi powiedział: „Nie zabijaj wszystkich roztoczy, ponieważ pszczoła potrzebuje ich trochę w celu ko-adaptacji do roztocza". W rzeczywistości każda interwencja w walkę pomiędzy roztoczami i pszczołami, będzie zapobiegać ko-adaptacji. W każdym razie zadowalaliśmy się lekkimi zabiegami na całej pasiece. Moją metodą było dawanie we wrześniu, po zbiorach miodu, dwóch dawek tymolu w odstępie dwutygodniowym. Dawałem każdej rodzinie 4 g tymolu rozpuszczonego w 16 g ciepłego roślinnego oleju. Dwa kuchenne ręczniki papierowe, które wchłonęły taki roztwór, umieszczałem na górnych listewkach ramek w ulach ramowych, które wtedy miałem. Następnie po 1 stycznia dawałem 3,5% roztwór kwasu szczawiowego w 1% roztworze syropu cukrowego. Kiedy temperatura była powyżej 5 stopni Celsjusza, zakrapiałem po 7 ml w każdą uliczkę międzyramkową. Zawsze było dla mnie tajemnicą jak one zdołały to przeżywać. Tak na marginesie, to tutaj u mnie, nawet lokalny weterynarz od pszczół, leczy środkami nieortodoksyjnymi.

Co Pan myśli o horyzontalnym transferze patogenów i pasożytów na pasiece?

David Heaf: Kiedy Tom Seeley po raz pierwszy opisał swoje badania w Arnot Forest nad zdziczałą populacją pszczół, które przeżyły inwazję warrozy, rozpiętość pomiędzy rodzinami wynosiła średnio 1 km. Jego nowsze prace sugerują: małe rodziny, częste rojenie się i rzadki odstęp między rodzinami, są czynnikami sukcesu w przeżywalności dzikich rodzin.

Badania prowadzone w Niemczech pokazały, że poprzez dryf pszczół, padające rodziny z powodu zainfekowania warrozą, mogą być problemem dla sąsiadujących rodzin do 1,5 km. Faktycznie więc, jeżeli jakaś rodzina zmierza do zagłady, może spowodować także upadek sąsiednich rodzin.  W końcu termin „bomba roztoczowa” został uknuty w USA na określenie nieleczonych pasiek, które mają być zagrożeniem dla właściwego pszczelarstwa.

Ja osobiście nie znam stanu porażenia moich pszczół. Przestałem zliczać naturalny osyp dręcza 7 albo 8 lat temu. Badacze z uniwersytetu analizowali kilka moich rodzin pod kątem wirusa DWV. Oczywiście występował on we wszystkich rodzinach a jego poziom był określony jako: średni lub wysoki. Był to jednak wirus typu B, który jak twierdzą naukowcy jest względnie łagodny. Od czasu do czasu widzę krążące przed wylotkami pszczoły dotknięte porażeniem DWV.

Niezależnie od tego czy zdecydujesz się leczyć czy nie, możesz czasami monitorować status porażenia. Najmniej inwazyjny sposób polega na liczeniu naturalnego osypu, który spada przez osiatkowaną dennicę na lepką posmarowaną deskę. Inną metodą, która pozwala pszczołom przeżyć i wrócić do ula, jest policzenie forezyjnych roztoczy przy pomocy rolowania w cukrze pudrze.

Czy w mojej sytuacji dobrze byłoby monitorować porażenie chorobami i likwidować najmocniej porażone ule. Albo wywozić je do czegoś w rodzaju szpitala, gdzie byłyby leczone i miałyby wymienioną matkę, wyhodowaną od mniej porażonej rodziny?

David Heaf: Jeżeli chcesz mieć takie pasieczysko-kwarantannę to musi być ono oddalone o 1,5 km od głównej pasieki. Ale ogólnie zgadzam się. Połączenie monitorowania stanu porażenia z likwidowaniem lub wywożeniem uli poza obszar dryftu pszczół, prawdopodobnie ułatwiłoby to co można by uzyskać za pomocą samej selekcji naturalnej. Likwidowanie rodzin to jest to, co poleca w artykule prof. Thomas Selley w swoim Pszczelarstwie Darwinistycznym:
http://www.naturalbeekeepingtrust.org/darwinian-beekeeping

Podsumowując. Nigdy nie sugeruję ludziom aby przestali leczyć. Po prostu mówię, co robię i co dotąd zrobiłem. Każda osoba powinna samodzielnie ocenić ryzyko i ewentualne korzyści. Prawdziwe zaangażowanie w ideę doboru naturalnego wymaga odejścia od rutyny. Wygląda na to, że rzeczywiście mocno się poświęciłeś. Wydaje mi się, że uzasadniona jest pewna zmiana polityki.

Wprowadzenie do bloga i krótka historia pasieki

Witaj na blogu drogi czytelniku. Blog ten będzie formą zapisków i notatnikiem Pasieki Warroza oraz medium gospodarza pasieki do publikacji różnorodnych przemyśleń odnośnie biologii pszczół i pszczelnictwa z naciskiem na zmierzanie w kierunku samowystarczalnej, zrównoważonej, organicznej gospodarki pasiecznej. Gospodarki, której ostatecznym celem jest nieużywanie środków parazytobójczych i biobójczych na rodzinach pszczelich. Gospodarki stacjonarnej, którą chciałbym realizować. Byłaby ona zbliżoną np. do gospodarki Waliczyka Davida Heaf'a. Z zastrzeżeniem oczywiście dopasowania do lokalnych warunków i możliwości: https://www.youtube.com/watch?v=vsWo99KCDgE&pbjreload=10
 
Pierwsze pszczoły nabyłem w 2014 roku. Od razu wiedziałem, że moje cele będą takie jakie zostały nakreślone w powyższym akapicie. Zanim zakupiłem pszczoły, przez dwa lata terminowałem u kilku różnych pszczelarzy. Był to kolejno: duży pszczelarz (jak na Polskę) posiadający więcej niż 100 uli produkcyjnych, pszczelarz hobbysta posiadający ok. 50 uli sprzedający swoje produkty na lokalnym bazarze, pszczelarz hobbysta posiadający ok. 10 uli i bazujący na złapanych rojach, pszczelarz "ekologiczny" wywożący m.in. pszczoły na "ekologiczną" uprawę borówki amerykańskiej i nie używający akarycydów do zwalczania chorób i pasożytów. Praktyka u tych pszczelarzy nakierowała mnie na powyżej opisany cel. Nie do końca podobały mi się te wszystkie zabiegi, które trzeba wykonywać w nowoczesnym pszczelarstwie. Najbardziej pasowała mi praktyka w pasiece tzw. "ekologicznej".

Kupiłem pszczoły i na początku trochę po omacku, trochę intuicyjnie, zacząłem wdrażać swoje pomysły. Do nich należało nietraktowanie pszczół żadnymi toksycznymi środkami parazytobójczymi, pozwolenie na swobodną zabudowę bez węzy, choć wciąż ramową, minimalizowanie przeglądów i ingerencji w gniazdo pszczele, brak podkarmiania substytutami nektaru i pyłku czyli m.in. brak cukru, pozwalanie na rójkę lub cichą wymianę matki, pozwalanie na rojenie się pszczół i ich łapanie w miarę możliwości czyli naturalne rozmnażanie się rodzin pszczelich. Ponieważ pszczoły jakie kupiłem były oczywiście z pasiek leczonych, to używałem oprysk probiotykami wierząc, że to im trochę pomoże odbudować prawidłową mikroflorę. Pszczoły jakie kupiłem to były lokalne "krainkopodobne" kundelki.

Później trafiłem na kanał YT Phila Chandlera z Anglii i Davida Heaf'a z Walii. Organicznych pszczelarzy, którzy mieli bardzo zbliżone poglądy na pszczelarstwo do moich ale co najważniejsze - gospodarowali z sukcesem. Okazało się, że mój pomysł na pszczelarstwo organiczne, zrównoważone i samowystarczalne nie jest wyjątkowym na świecie, choć mimo wszystko ten ruch jest dość niszowy. Tak poszukując dalej wymiany informacji z osobami myślącymi trochę podobnie, trafiłem na grupy internetowe. Na bazie jednej z polskojęzycznych grup powstało później Stowarzyszenie Wolne Pszczoły. Tam poznałem osobiście ludzi mających chociaż częściowo podobne poglądy pszczelarskie.

W między czasie jednak brutalna niesentymentalna natura zaczęła mi pokazywać, co sobie robi z mojego pomysłu na chów pszczół. Wiosną 2015 roku okazało się, że moje wszystkie rodziny pszczele padły. Podwinąłem jednak rękawy i stwierdziłem, że spróbuję jeszcze raz. Pocieszałem się, że być może miałem pecha a za drugim razem będzie lepiej. Tłumaczyłem sobie to tym, że miałem niewłaściwe pszczoły do takiego życia bez ingerencji. W dużej mierze do dzikiego życia. Kupiłem nowe odkłady i osadziłem jedną lokalnie kupioną rójkę. W między czasie studiowałem temat od praktyków ze stron internetowych, książek oraz z prac naukowych. Prowadziłem rozmowy z ludźmi, którzy mieli podobne zapatrywania. Podobną wiarę i nadzieję na sukces w przyszłości. To utwierdziło mnie w przekonaniu, że najprawdopodobniej miałem tylko pecha a taka gospodarka po wdrożeniu jeszcze raz minimalizacji ingerencji w nowo zakupione pszczoły, uzdrowi je na tyle, że spadki będą tym razem na akceptowalnym poziomie. A na pszczołach, które przeżyją, możliwa będzie zrównoważona gospodarka na małą skalę. Oczywiście na miarę pierwszych większych upadków w okresie adaptacji. Okazało się, że metoda, którą intuicyjnie przyjąłem od początku, aby dojść do zdrowych odpornych pszczół ma już nazwę. Jest to tzw. hands-off beekeeping czyli pszczelarstwo bez ingerencji lub raczej z minimalizacją ingerencji, bo jednak czasami jakieś ingerencje są nieuniknione.

W marcu 2015 roku na forum napisałem tak: "Wszystko zależy jakie kto ma priorytety. Jeśli ktoś akceptuje dobór naturalny i krewniaczy oraz darwinizm społeczny i toleruje śmiertelność swojej pasieki w 50-70% na początku a nawet 100% to droga otwarta. Mi się podoba różnorodność podejścia. Nie uważam, że tylko ja mam rację. Po prostu mamy inne metody to dojścia do wspólnych celów i walki z tym co jest powszechne. Nie upieram się, ze w przyszłości nic nie zmienię ze swojego podejścia. Pomimo swojego podejścia uważam, ze są "leki" bardziej szkodliwe i mniej szkodliwe więc wolę jak ktoś stosuje mniej szkodliwe. Wolałbym kupić pszczoły od takiego pszczelarza. Tak więc obu nam powinno być po drodze w pewnym zakresie."

Wyraziłem tutaj pogląd na moje nastawienie do innych metod niż moje, wówczas radykalne założenia, które wtedy wypróbowywałem w dochodzeniu do swoich celów. Jednocześnie zaznaczyłem, że nie wykluczam zmian w swoim podejściu. Konsekwentnie realizuję to po dziś dzień. Cel jest taki sam a główną metodą jest m.in. "rozsądek" i racjonalne podejmowanie decyzji, z których wynikają zmiany, jeśli coś nie działa według założeń tak jak powinno. Chyba to logiczne i nie wymaga żadnych wyjaśnień.

Dość szybko okazało się w kolejnym sezonie z nowymi pszczołami, że jedna z najważniejszych zasad pszczelarstwa bez ingerencji, czyli brak karmienia jest nierealizowalne w moich warunkach. Chyba, że świadomie zostawię pszczoły zimą na pewną śmierć z głodu. Pierwszego roku pszczoły nazbierały sobie pokarmu dość ale zdechły bez mojej świadomości, prawdopodobnie z chorób. Tym razem jednak musiałbym zgodzić się na zagładę rodzin pszczelich, już świadomie nie interweniując, aby uratować je od śmierci głodowej. W tym wypadku uznałem, że stracić w ten sposób znów całą pasiekę to całkowicie bezsensowne. To była pierwsza zmiana. Zaraz za nią przyszła kolejna. Na początku karmiłem bowiem kupowanym miodem i to wcale nie najtańszym. Uznałem, że to jednak wychodzi za drogo wobec potrzeb pszczół. Przyszedł czas na pogodzenie się niestety z substytutem nektaru.

W następnym sezonie realizując jednak dalej, już lekko nadwątlony, plan pszczelarstwa z minimalizacją ingerencji pojechałem na wycieczkę po nowe pszczoły. Tym razem oczywiście znów wydawało mi się, że to są lepsze pszczoły do moich celów, które odwrócą tą zła passę. Były to pszczoły lokalne tzw. kundelki od starszego pszczelarza z pasieki z wiele lat niewymienianymi matkami pszczelimi. Niestety te nowe pszczoły na głównym pasieczysku kolejnego przedwiośnia też wszystkie padły, łącznie z rodzinami z 2015, które żyły drugi rok. Została się wtedy jedna słaba odizolowana rodzina w lesie, która do dziś stacjonuje samotnie. Była to rodzina po tych nowych pszczołach przywiezionych w 2016 roku.

To zmusiło mnie do uznania porażki, realizowanej od 2014 metody pszczelarstwa bez ingerencji z naturalnym rozmnażaniem rodzin pszczelich. Wiosną 2017 roku napisałem na forum, że moja metoda skończyła się porażką. Po raz drugi zjadliwa choroba, tym razem z klasycznym efektem domina, wymiotła mi cała pasiekę na śmierć. Niestety zagęszczenie uli na pasiece jest dla pszczół całkowicie nieprzyrodnicze. Napisał o tym m.in. naukowiec prof. Thomas Seeley (znawca biologii pszczół) oraz  fachowcy pszczelarstwa z sukcesami, którzy zwracają na to uwagę w praktyce pszczelarskiej: Randy Oliver, Leos Dvorsky, Erik Osterlund, Hans Otto-Johnse, Kirk Webster. Z tych źródeł wiedzy też korzystam w poszerzaniu swojej. W każdym razie zagęszczenie uli na pasiece powoduje bardzo ułatwiony horyzontalny przepływ zjadliwego szczepu czynnika chorobotwórczego po wszystkich rodzinach. To własnie, jak mi się wydaje (być może błędnie), spowodowało kolejny już raz masową i całkowitą zagładę na mojej dość niewielkiej stacjonarnej pasiece. A ochroniło jedną rodzinę wywiezioną do lasu. Rodzinę, która po badaniach morfometrycznych skrzydełek, dzięki uprzejmości kolegi, okazała się rodziną w większości przynależną do rodzimego podgatunku AMM. Nazywam ją aktualnie moją rodziną surwiwalową.

Te wydarzenia zmusiły mnie do ponownego przemyślenia moich metod. Kolejny raz musiałem jak co roku, kupować leczone amitrazowane pszczoły z zewnątrz. Zawsze jest to dla mnie frustrujące i jest wyznacznikiem braku sukcesu. Bowiem jak zaznaczyłem na początku, moim celem jest gospodarowanie samowystarczalne. A poza tym wolałbym nie kupować amitrazowanych pszczół z innych powodów. Wprowadziłem kolejne zmiany: porzuciłem naturalne rozmnażanie rodzin pszczelich, zacząłem dzielić rodziny i to dość mocno tworząc nawet dwuramkowe pseudo-rodziny weselne z jedną ramką pokrytą pszczołami. Rodziny te ostatecznie, po stałym karmieniu substytutem nektaru, zostały zazimowane jako 3-4 ramkowe rodziny. Tutaj muszę w końcu zaznaczyć, że używam uli Warszawskich Zwykłych.

Sezon 2017 poświęciłem z jednej strony na sprowadzenie nowych genów do pasieki a z drugiej na rozmnożenie genów po mojej surwiwalowej z lasu. Tym razem skupiłem się na rodzimych liniach utrzymywanych w Polsce ze szczególnym naciskiem na AMM: Kampinoska, Asta, Augustowska oraz AMC Dobra. Sprowadziłem, dzięki życzliwości kolegi, odkład z jajeczkami po 3 różnych rodzinach w typie AMM od 2 sezonów nieleczonych. Wyhodowałem pierwszy raz w życiu uproszczoną metodą 4 matki pszczele po jajeczkach od mojej surwiwalowej. Trzy matki znalazły się u mnie na pasiece w odkładach a jedną dostał kolega.

Dane z historii pasieki:
  • 2014/2015: przetrwało/ zazimowane: 0/7 100% zagłady
  • 2015/2016: 3/5 40% śmiertelność
  • 2016/2017: 1/12 92% śmiertelność, 100% zagłady na głównym pasieczysku, padły rodziny żyjące od lata 2015
  • 2017/2018: .../12
Efekt domina na głównym pasieczysku na przedwiośniu 2017 roku:
  • 01.03.2017: po pierwszym oblocie żyło 7 rodzin
  • 04-03.2017: żyło 6 rodzin
  • 08-03.2017: nadal żyło 6 rodzin
  • 14-03.2017: żyło 5 rodzin
  • 31-03.2017: żyły 3 rodziny
  • 10-04-2017: nie żyła żadna rodzina na pasieczysku

Jak przeszłość pokazała stanowczo zlekceważyłem siłę śmiertelnych chorób pszczelich, które aktualnie powszechnie toczą rodziny pszczół miodnych w Europie i nie tylko. Głównie są to dwie choroby: Warroaza i Nosemoza. Pierwsza wywoływana przez duże porażenie pasożytem roztoczem, którego polska nazwa to dręcz pszczeli, wraz ze wszystkimi zjadliwymi wirusami charakterystycznymi dla dużego porażenia dręczem, które w konsekwencji często jest śmiertelne dla rodziny pszczelej.  Druga wywoływana przez jednokomórkowe stworzenie należące, według jednej z teorii, do grzybów. Przy czym zwykle chodzi o bardziej zjadliwą śmiercionośną odmianę Nosema cerenae.

To tyle wprowadzenia i streszczonej historii pasieki. Zapraszam na kolejne wpisy drogi czytelniku.